Pani Hesiu-Melu,
Jednak prosiłbym, żeby czytać wypowiedzi każdego forumowicza oddzielnie i nie przypisywać mi, czego nie napisałem.
1) Podałem najpierw fakty, jakie poznałem dzięki rozmowie z p. Sławomirem Kanabusem.
2) Jeśli Pani przeczyta uważnie moje posty z ostatnich dwóch dni - zgodziłem się, że odstrzał kontrolowany może być metodą regulacji wielkości populacji dzików (jest zresztą w Polsce główną metodą już od dziesiątek lat, co również uwzględniłem w moim kolejnym poście).
3) Wyraziłem jednak niepokój, że liczenia populacji dokonują ci sami ludzie (przede wszystkim leśnicy i członkowie kół łowieckich), którzy czerpią profity z polowań i wyraziłem pogląd, że ich szacunkowe dane winny być weryfikowane przez organizacje lub instytucje nieuwikłane w biznes łowiecki.
4) Wspomniałem o kilku skutecznych metodach odstraszania dzików, które nie zostały uwzględnione ani wykorzystane w przypadku owej mieszkanki Słomczyna, m.in. o tym, ze stawianie ogrodzeń i pastuchów ograniczających wstęp dzików na tereny uprawne i zamieszkałe j
est statutowym obowiązkiem kół łowieckich, a zatem koło Szarak podało nieprawdę, sugerując (co powtórzono w Nadwiślach), jakoby ta Pani musiała ustawić pastuch elektryczny na własny koszt. Z
arówno ustawienie pastucha, jak i wykorzystanie innych niż Hukinol współczesnych środków odstraszania, leży w gestii kół łowieckich oraz leśników i owa mieszkanka Słomczyna ma prawo się od nich tego domagać.
5) Na koniec stwierdziłem, że skoro naszą działalnością osiedleńczą na dawnych obszarach łąk, mokradeł i pól odebraliśmy dzikom ich tradycyjne żerowiska, to nie możemy spychać całej ich populacji do zachowanych nędznych resztek dawnych kompleksów leśnych, do rezerwatów przyrody - i tam w mateczniku, w ich naturalnej ostoi strzelać do nich jak w jakiejś wojennej obławie - ale musimy uwzględnić fakt, że dziki w nowym zurbanizowanym krajobrazie muszą i będą się przemieszczać przez terytoria zamieszkałe i dlatego mieszkańcy wsi muszą być przygotowani na spotkania z nimi, co może zapewnić odpowiednia edukacja - szczególnie dzieci i młodzieży, bo na dorosłych, jak to niestety często jako stary durny belfer stwierdzam z goryczą, nierzadko jest już za późno
Dodam jeszcze, że na Edwardów, gdzie zbudowałem niedawno swój rodzinny dom, na pole mojego dziadka w latach 80-tych przychodziły i lisy, i sarny, zimą w leszczynie mieszkały bażanty. Teraz teren rozgrodzono, sąsiednie ulice zamieniły się w śmiertelne pułapki dla zwierząt i jedynymi większymi rozmiarem gośćmi w ogródku są już tylko dzięcioły, wiewiórki i jeże, dla których zresztą pełne podmurówki parkanów sąsiadów okazują się śmiertelną pułapką. Kiedy w nocy po posiedzeniach komisji wracam do domu ulicą Bielawską, widzę jeszcze, jak ku dolinie Jeziorki pomykają liczne jeże i inne drobne ssaki, następnego zaś ranka często usuwam na pobocze ich porozwłóczane po okolicznych ulicach ścierwa.Całe ogromne obszary Bielawy, Edwardowa, dawnych ogrodów Natansona, Parceli, Słomczyna na skarpie, Borowiny, Czarnowa, Klarysewa, Józefosławia - zostały rozgrodzone, zabudowane i są obecnie niedostępne dla dzikich zwierząt, którym coraz trudniej przedostać się z jednej enklawy leśnej czy łąkowo-bagiennej do drugiej. Po niemal całkowitym zniknięciu dzików i innej większej zwierzyny z Lasu Kabackiego nastąpiła w ostatnich 20 latach głęboka degradacja tamtejszego podszytu i ściółki spowodowana, poza ciągłą penetracją ludzką, przede wszystkim odcięciem tego obszaru od innych kompleksów leśnych. Wg danych pracowników Ogrodu Botanicznego PAN, zanikło ponad 70% gatunków grzybów, 40% gatunków bylin, znikło ok. 50% populacji owadzich, w ich miejsce wkroczyły pospolite szkodniki drzew i krzewów, których populacje dawniej regulowały m.in. właśnie dziki. Cenny półnaturalny las zamienia się na naszych oczach w podmiejski parczek. A jeszcze podczas nocnych spacerów na początku lat 90-tych można było spotkać całe stada saren i usłyszeć pomykające dziki.
Ceną za instrumentalne traktowanie środowiska naturalnego, w tym populacji dzikich zwierząt, nie będzie tylko to, że nasze dzieci nie zobaczą już na łąkach saren, bażantów, dzików. Ceną będzie głęboka nieodwracalna degradacja ekosystemów, zastąpienie ich ubogimi, na wpoły sztucznymi siedliskami całkowicie zależnymi od ludzkiej gospodarki, od chemii i technologii. Świat wokół nas stanie się jeszcze uboższy, powietrze nie będzie pachnieć, jak dawniej, woda utraci smak. Ten proces postępuje od dziesięcioleci. Nie da się go na razie na tym etapie odwrócić, ale można go spowalniać poprzez próbę racjonalnego wyważenia proporcji między potrzebami człowieka a wymogami równowagi w przyrodzie. Ja wiem, że są to truizmy - tylko czemu nikt tych truizmów nie traktuje poważnie?