Re: Ambona w rezerwacie
Wysłane przez:
Tomasz Zymer
(---.knc.pl)
Data: 19 gru 2012 - 21:33:23
Takie smutne myśli mogą nachodzić człowieka tylko wtedy, jeśli widzi teleologię świata wyłącznie na płaszczyźnie jednostkowej, tj. uważa, że celem istnienia universum jest "indywidualne" zbawienie czy też doskonalenie (karma) poszczególnych "istnień". Od roślin najłatwiej można się nauczyć, że istnienie jednostkowe jest iluzją. Nie ma żadnego konkretnego punktu, w którym roślina rozmnażana przez odkłady, z sadzonki zdrewniałej, zielonej, czy nawet z fragmentu liścia przestaje być jedną rośliną, a staje się wieloma. Nie ma także takiego punktu, w którym drzewo szczepione czy okulizowane na podkładce przestaje być dwoma drzewami, a staje się jednym organizmem. Także to, co dla nas ludzi stanowi boską tajemnicę - śmierć i zmartwychwstanie, powstanie z martwych - dla roślin jest równie powszechne i naturalne, jak dla nas sen.
Wydawałoby się, że wśród zwierząt jest inaczej, ale to tylko złudzenie wynikające z innej perspektywy czasowej i wyspecjalizowania poszczególnych organów. W rzeczywistości dziecko w łonie matki nadal stanowi organiczną i świadomościową jedność z matką, a w naszych organizmach mieszkają zalążki dziesiątek i milionów bytów w postaci komórek jajowych (w organiźmie małej dziewczynki są już fizycznie zawarte wszystkie, które dojrzeją w ciągu całego jej życia) i plemników. Nasi dziadkowie żyją wciąż w nas i odzywają się w naszych genach, odczuciach, postawach, głosie, zainteresowaniach i chorobach podobnie, jak i nasze praprawnuki, choć ich nigdy nie ujrzymy. W tym ujęciu nie jesteśmy wcale jednostkami, tylko stadiami rozwoju jednego wiecznego organizmu gatunkowego. Można przyrównać człowieka do pędu jednorocznego, który po wydaniu kwiatów i owoców ginie, a w jego miejsce wyrastają nowe z tego samego korzenia, z tej samej łozy.
Jeśli celem istnienia gatunku jest przetrwanie i ekspansja, to interakcja wszystkich gatunków tworzy harmonijną, powszechną, inteligentną całość, której jedynym celem jest trwanie w zmienności. Ten wieczny organizm, w którym każda śmierć jest obietnicą i zalążkiem nowego życia, a każda pustka zostaje zaraz wypełniona, nazywa się Ziemia i jest małą kulą życia krążącą w oceanie wszechświata. Ziemia jest jedynym rzeczywistym, podmiotowym bytem, przynajmniej dla istot ją zamieszkujących. Jej należy się cześć i chwała, miłość, posłuszeństwo i opieka na wieki wieków jako naszej matce i twórczyni naszej nieśmiertelności zawartej w genach i w obiegu pierwiastków. Ja osobiście jako poganin z natury i z doświadczenia jestem przekonany, że Ziemię można traktować jako istotę w pełni świadomą, z którą można nawiązać dialog, uczuciową i symbiotyczną więź nieco podobnie, jak malutkie grzyby wspomagają rozwój ogromnych drzew po tysiąckroć zwiększając powierzchnię ich korzeni i ułatwiając dostęp do wszelkich minerałów. My jako istoty świadome możemy być właśnie taką plechą grzyba żyjącego w ukrytym związku z drzewem świata. Ale możemy także być kornikami toczącym jego rdzeń. Wybór zależy od nas.
Tym właśnie różnimy się od roślin i zwierząt - jedną istotną cechą - świadomością (ograniczoną, ale znaczącą) naszego miejsca na Ziemi i w kosmosie, naszej relacji nie tylko wobec najbliższego otoczenia, lecz także wobec całej historii i przestrzeni świata. Ta świadomość daje nam ogromną przewagę, ale też nakłada na nas odpowiedzialność za zachowanie życia, którego jesteśmy małą i chwilową cząstką. Jeśli zatem ludzkość jest rzeczywiście w jakimkolwiek znaczeniu narodem wybranym, umiłowanymi dziećmi matki Ziemi, to tylko w takim sensie, że zostaliśmy powołani, by być tej Ziemi ogrodnikami i strażnikami. Pielęgnować życie w całej jego różnorodności, przywracać utracone przez głupotę przodków piękno naszej planety, a tych, którzy dla chwilowej korzyści, nie dla zaspokojenia podstawowych fizjologicznych potrzeb - niszczą i depczą nasz ogród, potraktować tak samo, jak gospodarz traktuje lisa w kurniku - poszczuć psami i dać powąchać prochu. Nie, żeby ten "lis" był jakimś naszym osobistym wrogiem; ale jeśli ktoś obraca się przeciwko życiu, to zagraża także i nam jako gatunkowi i nie pozostaje wówczas nic innego, jak go wygnać, unieszkodliwić, by już nigdy nie wrócił.
Wydaje mi się, że ten ogląd świata jest jednak bardziej radosny i optymistyczny, niż taki, który opiera się na teorii cierpienia i odkupienia, grzechu i ofiary, zbawienia i potępienia. Po pierwsze dlatego, że przy przedstawionym tu oglądzie świata, jeśli tylko zadbamy o trwanie naszego świata, to "zbawieni" będziemy wszyscy bez wyjątku (w sensie uczestnictwa w doskonałej harmonii i obiegu życia), a nasze dzieci i wnuki być może odzyskają raj utracony. Po drugie, grzech nie istnieje, tylko głupota i marnotrawstwo, a lekarstwem na nie są rzetelna wiedza, miłość do życia we wszelkich jego przejawach i świadome, dobrowolne samoograniczenie. Po trzecie, jedyną ofiarą, jaką musimy złożyć, jest rezygnacja z przeświadczenia o naszej wyjątkowości jako gatunku i o tym, że cały świat został stworzony tylko po to, żebyśmy mogli sobie z nim robić, co nam się podoba. Pociąga to oczywiście za sobą także rezygnację z konsumpcji jako życiowego priorytetu, ale to akurat szybko okaże się decyzją równie trafną, jak rzucenie picia, palenia, czy też rozsądna dieta.