Staw powstał nie później niż w XVI wieku, należał do młyna we wsi Grąd. Ma więc ponad 400 lat; jakieś 10 razy więcej, niż jego właściciel. Znakomity artykuł naszego genialnego Pawła Komosy oparty na archiwum Potulickich i Kartotece Adama Wolffa można przeczytać tu: [
konstancinjeziorna.blox.pl] (trzeci tekst od góry). Stamtąd też mapa wklejona poniżej. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat staw był celowo zarybiany i mieszkańcy osiedla płacili przedstawicielowi związku za prawo połowu.
"Obrońcy" stawu jak rozumiem są przeciwni nie nartom wodnym jako sportowi czy atrakcji lokalnej - kompletnie nie o to chodzi - tylko niekontrolowanej ingerencji w ekosystem zbiornika, który kształtował się przez kilkaset lat, choć oczywiście w znacznej mierze w kontekście przemysłu i działań człowieka. Nie wiadomo, jaki wpływ będzie miało wypłycanie i ewentualne zmniejszenie zarybienia (mniejsza objętośc i głębia, intensywny ruch i hałas na wodzie) na stan wody w stawie. A właściwie - prawie wiadomo. Pierwsze gorące lato - zakwit glonów - przyducha - śmierć większości flory i fauny w zbiorniku, pozostanie cuchnące bajoro. Coś podobnego zaczęło się dziać już kilka lat temu na Jeziorze Wspólnotowym w Bielawie w wyniku wypłukiwania nawozów do tego zbiornika. Jeśli zbiornik jest płytki i spływa do niego bogaty w azot materiał (nawozy, glina), a glony nie mają wrogów naturalnych, namnażają się błyskawicznie i powodują katastrofę, czyli śmierć systemu. Zielona woda śmierdzi, skóra piecze, martwe ryby gniją na brzegu. Dlatego zabawa i sport na takiej wodzie przestają być atrakcyjne. Można temu jednak dość łatwo zapobiec, nie rezygnując z interesujących planów sportowo-rekreacyjnych. Trzeba tylko unikać przedostawania się świeżej gliny do zbiornika, jego wypłycania, posadzić rośliny czyszczące, wpuścić ryby bardziej odporne na ruch i hałas oraz (o ile możliwe) wprowadzić sztuczny lub naturalny ruch (przepływ) wody w zbiorniku. Jeśli zatem właściciel zdaje sobie sprawę z tych zagrożeń, niech się wypowie, jak zamierza im przeciwdziałać, bo na razie staw jest coraz płytszy i coraz żyźniejszy.
Czy się jest prywatnym właścicielem, czy burmistrzem gminy, trzeba mieć fundamentalne pojęcie o systemach biologicznych, zanim się zacznie inwestycję. Mirków to jest trójkąt bermudzki naszej gminy. Za rozwalonym murem właśnie kończy się historia zabytkowych budowli dawnej papierni, własność (chyba nadal) grupy Platan (firma Konstans) które z braku planu miejscowego (
Urząd i Rada nie mają czasu na Mirków, muszą szybko indywidualnie zmieniać plany miejscowe dla działek polskich krezusów w strefie A) i rzeczywistej ochrony (
mimo wpisu do rejestru wojewódzkiego) niszczeją w zadziwiającym tempie, jak na przyśpieszonym filmie. Tuż nad stawem dogorywa najstarszy budynek mieszkalny w naszej "aglomeracji", 183-letni Dom Dyrektora. Między moimi interpelacjami radnego o zabezpieczenie go przez zamurowanie okien pustakami a wystąpieniem gminy do konserwatora o zgodę na zamurowanie minęło dwa i pół roku (dlaczego?), ale dziś jest zgoda konserwatora na piśmie i można w każdej chwili wykonać prace zabezpieczające. Czy okna zatem zamurowano? W międzyczasie młodzież robi w budynku co chce i kiedy chce. Budynek wykwaterowano w 2011 roku przy sprzeciwie znacznej części mieszkańców (patrz film dokumentalny Jacka Krajewskiego z tego okresu, reporterem był Andrzej Zambrowicz), potem przeznaczono do rozbiórki mimo, że jego 180-letnia historia była zapisana w gminnej ewidencji zabytków. Po ostrej interwencji paru osób zapis ten zmieniono na dzierżawę, ale chętnych jakoś nie ma. W planie miejscowym mamy tam budownictwo wielorodzinne nieokreślonej wysokości. Co by mogło stanąć na miejscu budynku, gdyby po pożarze konserwator zezwolił go rozebrać? Trzecim narożnikiem Trójkąta Mirkowskiego jest staw: własność, o ile wiem, spółki Marina Konstancin. Gmina nie może efektywnie kontrolować, co tam się dzieje, bo sama nad Jeziorką zrobiła to samo na większą skalę w zeszłym roku nad rzeką w Skolimowie, a nowe porcje piasku pojawiają się nadal i na tamtej działce przy Pułaskiego 4. Oczywiście policja umorzyła śledztwo twierdząc, że brzeg rzeki nie został zmieniony. Szkoda, że nie przesłuchała wcześniej żadnego ze świadków w osobach co najmniej ośmiorga radnych miejskich i społeczników podpisanych pod wnioskiem o postępowanie do RZDW, która z kolei zawiadomiła policję. Gdyby przesłuchała, wszyscy by zgodnie potwierdzili, że ukształtowanie brzegu rzeki zmieniło się diametralnie. Postępowanie umorzyła także RDOŚ, bo nie dopatrzyła się śladów gatunków chronionych, a skoro tak, to i szkody w środowisku nie ma. Tak czy inaczej, trudno oczekiwać, by gmina występowała przeciw zachowaniu do złudzenia podobnemu do tego, co sama robi na swoim gruncie.
Wszystko zresztą, jak sądzę, zarówno po stronie gminy, jak i w/w firm-właścicieli stawu i papierni jest w pełni zgodne z prawem i opatrzone wszelkimi wymaganymi pozwoleniami. Ale nie o prawo tu chodzi, tylko o szacunek dla historii - dla naszych korzeni, dla spuścizny Ojców - i dla przyrody, czyli naszej Matki.
Czcij Ojca swego i Matkę swoją. Jak widać to przykazanie obce jest zarówno inwestorom, jak i władzom samorządowym w naszej gminie.
Bardzo dawny i niedawny widok na Trójkąt Bermudzki w Mirkowie - dziś oba te widoki są już tylko historycznym dokumentem:
Kilka zdjęć z 20 marca:
Zespół zabytkowy dawnej papierni objęty ochroną konserwatora, własność prywatna, obecnie jedyna zbliżona do oryginalnej sceneria wykorzystywana do serialu o Warszawie zburzonej przez Niemców po powstaniu (
Czas Honoru):
Mirkowska 51 - najstarszy budynek mieszkalny w naszym mieście, własność gminy:
Otwarte drzwi zapraszają do środka:
Zabezpieczenie przeciwpożarowe budynku:
Zabytek od frontu:
Staw w Mirkowie, własność prywatna:
Według legendy jeśli ktoś ruszy tę kapliczkę, do miasta wróci zaraza:
Autorem zdjęć jest Jacek Krajewski.